Jednodniowa wycieczka na Grossglockner

Nadszedł ten wyczekiwany dzień. Podejmujemy się realizacji planu wejścia na Grossglockner i zejścia z niego w ciągu jednego dnia. Prognoza pogody jest bardzo optymistyczna. Wykrystalizował się też skład ekipy: idę tylko z Pawłem. Trasę wybieramy standardową: Lucknerhaus – Lucknerhütte – Studlhütte- Johan Erz Herzog Hütte- szczyt. Powrót planujemy tą samą drogą. Trasa do przejścia to 1879 metrów w górę, drugie tyle w dół i 18 km długości.

Grossglockner: od zachwytu do marzeń

Minął  rok od czasu,  kiedy po raz pierwszy stanąłem pod Grossglocknerem do chwili gdy wyruszam z zamiarem zdobycia go. W poprzednie wakacje, jadąc Hochalpenstrasse,  podziwiałem jak majestatycznie dominuje nad okolicą. Pięknie widać go było z Heiligenblut am Großglockner, miejscowości w której mieszkaliśmy. Wybrałem się wtedy na pobliski Fuscherkarkopf (3331 m n.p.m), żeby z wysoka podziwiać bryłę Grossglocknera. Z każdym spojrzeniem na szczyt rosło pragnienie zdobycia go. Wtedy nie miałem ze sobą liny, raków, czekana. Zanim wróciliśmy do domu już marzyliśmy o kolejnych wakacjach w Wysokich Taurach. Mając Grossglockner w tle, naturalnie. Poniżej zdjęcia z widokiem na Grossglockner od strony wschodniej.

Grossglockner to najwyższy szczyt Austrii, liczy 3798 m n.p.m. Ma charakterystyczny kształt piramidy i cechuje się spektakularną wybitnością 2423 m. To czyni go drugim w Alpach (po Mont Blanc) i dziewiątym w Europie najwybitniejszym szczytem górskim. Cecha ta wymiernie wskazuje, jak bardzo dana góra dominuje nad otoczeniem. Mówimy, że dany szczyt jest tym wybitniejszy, im wyżej wznosi  się ponad najwyższą przełęcz leżącą między nim a najbliższym szczytem wyższym od niego. Trudność wejścia na szczyt drogą normalną ocenia się jako „peu difficule” czyli nieco trudno. Największe nachylenie trasy na lodowcu to 45 stopni. Odcinki skalnej wspinaczki wycenia się na II w skali UIAA. W najtrudniejszych miejscach szlak jest ubezpieczony stalowymi prętami i poręczówkami. Tyle wyczytałem o szczycie jeszcze w Polsce. Chętnie przekonam się jak w praktyce będzie wyglądało nasze starcie z tym kolosem.

Na drugim wyjeździe w Alpy jesteśmy już zaopatrzeni w niezbędne minimum sprzętu. Do plecaka pakujemy kaski, uprzęże, linę, sprzęt do asekuracji, czekan, raki, stuptuty, latarki… Bierzemy nawet  śpiwory, na wypadek gdybyśmy nie mogli zejść przed nocą na kemping. Muszę przyznać, że na wyjazd nie zabrałem dość ważnego sprzętu na taką wyprawę – gogli lodowcowych . Żeby nie ryzykować uszkodzenia oczu biorę więc zwykłe okulary słoneczne z filtrem UV400.

Wyruszamy

Umówiliśmy się na wczesną pobudkę i obaj przed czwartą wychodzimy z namiotów. Trochę czasu spędzamy kręcąc się między kuchnią, łazienką i autem po czym odjeżdżamy z kempingu drogą Kalser-Glocknerstrasse. Standardowo przejazd tą drogą kosztuje 10 euro, ale oczywiście o tak wczesnej porze nikt nie pobiera opłat. Zostawiamy auto na parkingu przy Lucknerhaus (1918 m n.p.m.). O piątej rano wychodzimy na szlak. Jest jeszcze ciemno, przydają się czołówki. Mimo tego, że staraliśmy się spakować tylko niezbędne rzeczy, każdy z plecaków waży kilkanaście kilogramów. Czuję to, dlatego mozolnie wspinając się do góry staram się nic nie mówić i tylko dbam o regularny rytm kroków. Droga jest szeroka i wygodna.

Pierwszy dłuższy odpoczynek robimy po 40 minutach marszu – przy Lucknerhütte (2241 m n.p.m.). W dolinie jeszcze jest szaro, ale widzimy już jak słońce oświetla Grossglockner. Następnie ruszamy do schroniska Studlhütte, ścieżka robi się już bardziej stroma i kręta. Mijamy głośne kaskady na strumieniu. Zapewne pięknie prezentowałyby się w słońcu, ale o szóstej rano jeszcze kryją się w mroku. Słońce oświetla dopiero najwyższe fragmenty wschodniej ściany Freiwandspitze. Dostrzegamy ruch w okolicy naszej ścieżki, to stado koziorożców powoli przemieszcza się po skałach. Naturalnie korzystam z okazji by zrzucić plecak i sięgam po aparat.

Zwierzęta nie są zbyt płochliwe i dłuższą chwilę tracimy wodząc za nimi obiektywami. W końcu zostawiamy za sobą koziorożce i ruszamy w dalszą drogę. Osiągamy wysokość ok. 2700 m n.p.m. i wchodzimy na pierwsze płaty śniegu. Z góry schodzą już grupy turystów. Zapewne noc spędzili w schronisku i teraz schodzą do Kals. Po niecałych trzech godzinach od wyjścia z parkingu docieramy do Studlhütte (2802 m n.p.m.). Schronisko jest położone na przełęczy Fanatscharte; na wschód od niego wznosi się szczyt Fanatkogel (2905 m n.p.m.), a w kierunku południowym rozpościera się szeroka panorama. Niecodziennym urozmaiceniem widoku są postawione tutaj drewniane rzeźby. Pierwsze schronisko zbudowano tutaj już w 1868 r. Obecne to nowoczesny, ekologiczny obiekt z 1997 r. Bierzemy pod uwagę, że na trasie może coś się nie udać i będziemy zmuszeni do nocowania w Studlhütte. Dlatego korzystamy z możliwości wynajęcia zamykanej na klucz szafki. Zostawiamy w niej  śpiwory. Po oddaniu klucza zwracana jest kaucja, więc jest to usługa bezpłatna.

Po niezbędnym odpoczynku wyruszamy w górę. Szlak prowadzi na północ, po lewej stronie mijamy Luisenkopf i wchodzimy na lodowiec Kodnitzkees. Zatrzymujemy się żeby założyć uprzęże i związać się liną. Z powodu kontuzji kolana Adam odpuścił zdobywanie Grossglocknera. Dlatego na lodowiec wchodzimy w zespole, który można określić jako dwójka-samobójka. Nie polecam chodzenia między szczelinami lodowca w tak małym zespole.

Słońce przygrzewa i pięknie oświetla okolicę. Zachwyceni imponującym widokiem bliskiego Grossglocknera cieszymy się z idealnych warunków i robimy serię zdjęć. Podziwiamy kolejne trzytysięczniki: Blaue Kopfe, Roter Knopf, Glodis, Ralfkopf, Hoch Schober, Rotspitzen.

Lodowiec Kodnitzkees

Lodowiec Kodnitzkees sprawia wrażenie bezpiecznego. Z dołu nie widać żadnej szczeliny, w górę wiodą trzy różne ścieżki wytyczone w śniegu. Mijamy grupy turystów schodzących z góry. Liczą 3-8 osób, wszyscy idą blisko siebie, przywiązani do wspólnej liny. Grupę zazwyczaj prowadzi przewodnik – Bergführer. Wpatrując się w szczyt Grossglocknera można dostrzec krzyż i figurki wspinaczy na grani.

Gdy robi się bardziej stromo zakładamy raki. Ten odcinek jest już bardzo wyczerpujący, brnąc w śniegu poruszamy się dużo wolniej niż wcześniej. Wyprzedza nas około dwudziestoosobowa grupa austriackich żołnierzy. Dostrzegamy w oddali wyraźną, dużą szczelinę. Takich jest niewiele i łatwo trzymać się od nich z daleka. Dzięki temu, że Paweł zdecydował się dźwigać lustrzankę z teleobiektywem możemy z bliska obejrzeć sople wiszące w szczelinie. Przed nami wznoszą się strome ściany kotła lodowcowego, a wysoko na grani widzimy budynek schroniska.

Na skałach z prawej strony są już pierwsze odcinki ferraty. Widzimy spore oblodzenie na tej trasie, więc wolimy ominąć ją brnąc dalej w głębokim śniegu. W końcu docieramy do skalnej grani zaopatrzonej w żelazne poręczówki. Idę wzdłuż ferraty: raz po skałach, raz po śniegu. Kilkukrotnie mam ochotę zrzucić raki by wygodniej wspinać się po skale i nie niszczyć sprzętu, ostatecznie jednak dochodzę w nich do kolejnego schroniska. To Erzherzog Johann Hütte – wzniesione już w 1880 r. najwyżej położone austriackie schronisko (3454 m n.p.m.).

 

Dochodzi południe, czyli jesteśmy na szlaku już siedem godzin. Posilamy się i spoglądamy w dół: na drodze, którą niedawno przeszliśmy widzimy na śniegu ciągi czarnych punktów – tak wyglądają zespoły związanych liną turystów. Przy okazji ponownie smarujemy się kremem z wysokim filtrem, bo słońce grzeje już bardzo mocno.

Przechodzimy na północną stronę grani. Tu widoki także są piękne, a ja osobiście podchodzę do nich z dużym sentymentem. Spoglądam na Fuscherkarkopf (3331 m n.p.m) – cel mojej zeszłorocznej pieszej wycieczki ponad lodowcem Pasterze. Doskonale widzę też Kaiser-Franz-Josefs-Hohe, do którego przed rokiem dojechałem korzystając z Grossglockner Hochalpenstrasse. Powiększając trzecie z poniższych zdjęć można nawet zobaczyć windę zwożącą turystów do poziomu lodowca i ścieżkę prowadzącą do jego czoła.

Wejście na Grossglockner

Po dłuższym odpoczynku ponownie zakładamy raki i ruszamy w kierunku Kleinglocknera, który aktualnie zasłania nam swego większego brata. Trasa prowadzi zakosami po stromym zboczu. Czekan jest cały czas w użyciu. Po mozolnym śnieżnym podejściu przychodzi czas na najciekawszą część: wspinaczkę po skalnej grani na szczyt Kleinglocknera i zejście w kierunku Grossglocknera. Ten fragment trasy ubezpieczony jest wbitymi w skałę traserami – długimi stalowymi prętami, które wykorzystuje się do asekuracji. Sama wspinaczka nie jest zbyt trudna, można ją porównać do najtrudniejszych miejsc tatrzańskiej Orlej Perci.  Na grani jest wąsko, mijanie się ze schodzącymi możliwe jest tylko w niektórych miejscach. Zespoły konkurują o trasery, wzajemnie krzyżują swoje liny i przeszkadzają sobie w asekuracji. To wszystko powoduje, że idziemy bardzo powoli, często stajemy i czekamy na możliwość przejścia dalej. Nie dziwię się już czytanym przed wyjazdem wspomnieniom, opisującym wycofanie się spod podejścia na Kleinglockner z powodu niebezpiecznego zachowania turystów na grani. Idziemy głównie po śniegu, jednak raz po raz musimy wspinać się po gołej skale. Wtedy raki i czekan bardziej przeszkadzają niż pomagają. Nie da się jednak co chwilę żonglować sprzętem. Dla odmiany czasami ma się wrażenie, że idzie się po samym śnieżnym jęzorze zawieszonym nad głęboką przepaścią.

Po stromej grani docieramy w końcu do wierzchołka Kleinglockner (3770 m n.p.m.). Widoki przy tej pogodzie są doskonałe, zwłaszcza przyciąga wzrok bardzo wąska i eksponowana przełęcz Obere Glocknerscharte, przez którą prowadzi szlak na sam szczyt. W stromym zejściu do przełęczy pomaga stalowa poręczówka. Kolejne kilka kroków to bardzo emocjonujące przejście eksponowanej, śnieżnej ścieżki o szerokości ok 30 cm. Po obu jej stronach straszą głębokie przepaście. Z prawej strony widać słynną rynnę Pallaviciniego. Za przełęczą musimy jeszcze pokonać około 20 metrów stromej wspinaczki i już dostrzegamy charakterystyczny krzyż na szczycie Grossglocknera (3798 m n.p.m.).

Film z ostatniego odcinka drogi na Grossglockner

Kiedy wchodzę na szczyt nie ma na nim nikogo, jest za to ogromne wrażenie bezkresnej przestrzeni. Dochodzi godzina piętnasta, czyli wejście z parkingu na szczyt zajęło nam aż 10 godzin. Pogoda jest idealna, niebo nad głową cudownie niebieskie, śnieg odbija promienie słoneczne. Pięknie i groźnie prezentuje się pokryty licznymi szczelinami lodowiec Pasterze. Na wszystkie widoczne szczyty patrzę z góry. Bajka. 

350-kilogramowy krzyż przy którym stajemy to tzw. krzyż cesarski – postawiony w 25 rocznicę ślubu Franciszka I Józefa z Elżbietą Wittelsbach (Sissi). Obowiązkowy element dokumentacji fotograficznej każdego wejścia na Grossglockner.

Wkrótce docierają na szczyt pierwsi austriaccy żołnierze. Zakładają przy krzyżu stanowisko i mocują liny poręczowe na całej trasie. Na szczyt wchodzą kolejni turyści i robi się naprawdę tłoczno. Zaczynamy schodzenie i szybko orientujemy się, że zejście granią będzie trudniejsze niż wspinaczka na szczyt. Żołnierzy na szlaku jest już bardzo dużo, idą bezkompromisowo do przodu, nie patrzą na innych wspinaczy, jeden z nich potraktował mnie rakami po kasku. Stanowczo podczas naszej wyprawy na Grossglockner największym zagrożeniem na szlaku byli inni ludzie. Starając się nie strącić nikogo i samemu nie zostać zrzuconym z grani schodzimy z Kleinglocknera. Wykorzystujemy poręczówkę założoną przez Austriaków, dzięki temu na mniej stromych odcinkach nadrabiamy stracony wyżej czas. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że ciągle mijamy kolejne osoby idące na szczyt.

Do schroniska Erzherzog Johann Hütte docieramy przed godziną siedemnastą. Schodzimy granią do lodowca Kodnitzkees i dalej brniemy w miękkim, nadtopionym śniegu. Przy Studlhhütte zasiadamy około dziewiętnastej. Staramy się nieco osuszyć przemoczone buty, odbieramy z depozytu nasze śpiwory i zjadamy resztki zapasów. Schodząc w kierunku parkingu wchodzimy w rejon zacieniony i od razu robi się zimno. Trzeba przyznać, że na ostatnim odcinku drogi czuję już w nogach zmęczenie i cieszę się, gdy w końcu przed godziną 21 mogę zrzucić z siebie plecak i zasiąść za kierownicą auta.

Podsumowanie

Szesnaście godzin – tyle czasu zajęło nam zdobycie Grossglocknera, pokonanie niemal dwóch kilometrów w pionie i powrót. Szliśmy względnie dobrym tempem, ale robiliśmy częste przystanki na zdjęcia i długie odpoczynki przy schroniskach. Dopiero w rejonie Kleinglocknera i właściwego wierzchołka przerwy były wymuszone przez duży ruch na wąskiej grani. Pogoda dopisywała przez cały dzień i nie wydarzyło się nic niespodziewanego, co zagroziłoby realizacji naszego planu. Przejście tej trasy dało mi bardzo dużo satysfakcji i mnóstwo pozytywnych wysokogórskich wrażeń. Cieszyły niezrównanie piękne widoki, ale też fakt, że organizm bez problemów podołał wyzwaniu. Dziękuję niniejszym za inspirację Hannie i Piotrowi Fulmańskim, którzy zachęcili mnie do takiego zaplanowania wyprawy a Pawłowi za wspólny wysiłek, wzajemną asekurację i zdjęcia (to te z nazwą zaczynającą się od 160707-6).

Spotkałem się z opinią, że moje opisy są zbyt neutralne, pozbawione emocji i nie oddają trudności tras czy realnego ryzyka na szlaku. W związku z tym, aby uniknąć zarzutu, że promuję nieodpowiedzialnie zachowania w górach, dodam dla równowagi link do opisu historii wejścia na Grossglockner, która skończyła się tragicznie. Zachęcam do kliknięcia TUTAJ

Porady

Na koniec kilka porad praktycznych, co warto przygotować przed wejściem na Grossglockner.

Jeszcze w Polsce należy zadbać o odpowiednie ubezpieczenie obejmujące wspinaczkę alpejską. Do wyboru mamy między innymi:

  • Alpenverein, korzystne zwłaszcza, jeśli planujemy częściej korzystać z alpejskich schronisk, w których daje duże zniżki,
  • Karta Planeta Młodych Travel Sport, tu warto wiedzieć, że dla ubezpieczyciela młodzi jesteśmy aż do wieku 39 lat,
  • karta EKUZ, warta zabrania mimo wykupienia dodatkowego ubezpieczenie

Koniecznie trzeba zapisać sobie alarmowy numer telefonu używany w austriackich Alpach:

Warto zainstalować na smartfonie kilka przydatnych aplikacji:

  • Mammut Safety, pozwala szybko wysłać SMS z informacją o miejscu pobytu, jeśli potrzebujemy pomocy
  • Alpenvereinaktiv.com, pozwala ściągnąć na telefon dowolny fragment mapy Alp i używać jej na miejscu w trybie offline

Mapy topograficzne rejonu warto obejrzeć jeszcze w domu, na dużym monitorze korzystając ze strony

Można zakupić dokładną mapę papierową, na przykład Alpenvereinskarten:

Aby optymalnie wybrać właściwy dzień na atak szczytowy i uniknąć ryzyka wspinaczki w złej pogodzie dobrze jest regularnie sprawdzać pogodę w górach. Ja korzystam ze strony:

Jak bieżąca prognoza pogody sprawdza się w praktyce, można podejrzeć tutaj:

Rezerwację noclegów w schroniskach też można rozważyć:

Sprzęt, który ja zabrałem ze sobą to:

  • raki
  • stuptuty
  • czekan
  • kask
  • lina
  • uprząż
  • taśma, karabinek
  • przyrząd do asekuracji
  • apteczka
  • okulary lodowcowe
  • krem z wysokim filtrem UV
  • latarka i dodatkowe baterie
  • zapasowa bateria do smartfona lub powerbank

Warto też wiedzieć, że jeśli ktoś spakuje w plecak zbyt dużo ciężkich rzeczy, może za 4 euro skorzystać z podwiezienia plecaka z Lucknerhutte do Studlhutte (uwaga: opcja ta nie wchodzi w grę, gdy obsługa uzna, że jest zbyt silny wiatr)


Podobne wpisy:

To już koniec wpisu! Podobał Ci się? Polub nas! Poleć znajomym! Skomentuj!

7 thoughts on “Austria: Grossglockner – najwyższy szczyt Alp austriackich

  1. Bardzo fajny i rzeczowy opis! Nie uważam, żeby był pozbawiony emocji, po prostu nie ma zbędnego kolorowania i otaczania mgłą grozy, które co poniektórzy tak bardzo lubią.
    Planuję zdobycie Grossglockera, jednak obawiam się tego o czym pisałeś – zagrożenia ze strony… innych ludzi! W który dzień tygodnia zdobywaliście szczyt? Jeśli podczas weekendu to czy orientujesz się, czy jest szansa na zdecydowanie mniejszy ruch w środku tygodnia??
    Pozdrawiam

  2. Witaj. My wchodziliśmy na Grossglockner w środku tygodnia. Można zakładać, że w weekend będzie więcej chętnych do zdobycia szczytu, ale istotniejsze wydaje mi się dopasowanie do pogody. Ludzie nie pchają się tam gdy leje, tylko raczej wyczekują minimum dwóch dni stabilnej pogody, która da im szansę na bezpieczne wejście i nacieszenie się widokami. Jeśli więc po kilku deszczowych dniach przychodzi okres pięknej pogody, to wtedy następuje kumulacja wejść na szczyt i mamy tłok na szlaku. Tak to przynajmniej wyglądało w naszym przypadku.
    Pozdrawiam
    Piotr

  3. W sierpniu również udało mi się stanąć na Grossie, a podczas przygotowań miałem okazję przeczytać m.in. Twoją relację, która okazała się bardzo pomocna. Dzięki za ten artykuł. Pozdrawiam,
    Łukasz

    • Cieszę się, że przeczytałeś wpis. Widzę, że wszystko co w nim zawarłem zostało wykorzystane 😉 Życzę powodzenia w kolejnych wyprawach
      Piotr

    • Tak, wspinanie w pojedynkę jest możliwe. Ale niezalecane. Primo – lodowiec. Secundo – wspinaczka skalna. Partner po to właśnie jest związany liną, aby zminimalizywać ryzyko wynikające z przeszkód na trasie. Zapewne większość wejść na Grossa odbywa się bez wynikającego z wypadku obciążenia liny i wtedy można usłyszeć, że w pojedynkę też się da. Ale w sytuacjach, gdy komuś wydarzy się coś niespodziewanego partner może uratować życie.
      Oczywiście na szlaku nie stoi policjant sprawdzający czy idziesz z partnerem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*
Website