Hipnotyzujący Matterhorn
Matterhorn – piękna, groźna góra, samotnie dominująca nad otoczeniem. Jedna z najsłynniejszych na świecie, prawdopodobnie najczęściej fotografowana, jej charakterystyczny kształt piramidy zna chyba każdy. Leży na granicy Szwajcarii i Włoch, w Alpach Pennińskich, ponad miastem Zermatt. Włoska nazwa Matterhornu to Monte Cervino. Wysoki na 4478 m n.p.m., jest szóstym pod względem wysokości samodzielnym szczytem alpejskim. Po raz pierwszy zobaczyłem Matterhorn w trakcie wspinaczki na Finsteraarhorn. Nawet z odległości ponad 70 kilometrów zwracał uwagę swą piękną, klasyczną sylwetką. Już wtedy marzyłem o zdobyciu jego wierzchołka. Zaplanowałem więc w ramach kolejnego alpejskiego urlopu przeznaczyć dwa dni na wejście na Matterhorn granią Hörnligrat.
Źródło: AirPano.com
Moje wejście na Matterhorn nie było perfekcyjnie przygotowane, nie miałem u boku sprawdzonego partnera, wiec nie byłem pewien sukcesu. W trakcie zbliżania się do szczytu co chwilę pojawiały się nowe okoliczności, które rzutowały na przebieg wspinaczki. Do Zermatt jechałem z przeświadczeniem, że będę samodzielnie zdobywał Matterhorn. Nie byłem wprawdzie do końca przekonany, czy to dobry pomysł. Uznałem, że spróbuję i ewentualnie wycofam się, jeśli obiektywne trudności mnie do tego zmuszą. Przed dojściem do Hörnlihütte spotkałem jednak trójkę Polaków. Po krótkiej rozmowie uznałem, że zaryzykuję i dołączę do nich. Fakt, że zdobyli wcześniej kilkanaście czterotysięczników napawał optymizmem. Jak się potem okazało, ta decyzja spowodowała opóźnienie wejścia na szlak oraz duże spowolnienie poruszania się na grani. Mimo, że wspinałem się niezależnie od nich, to jednak na szczycie czekałem na idących za mną rodaków i wspólnie zrobiliśmy kilka pierwszych zjazdów. Powolne schodzenie reszty ekipy ze szczytu zdecydowało o nocowaniu w schronie Solvay. Tak więc moje wejście na Matterhorn nie jest godne kopiowania. Wyciągając wnioski z własnych doświadczeń w osobnym wpisie zbiorę wszelkie sugestie, jak najlepiej zaplanować wejście na Matterhorn, a poniżej opisuję moje zdobywanie szczytu.
Źródło: AirPano.com
Moje wejście na Matterhorn nie było perfekcyjnie przygotowane, nie miałem u boku sprawdzonego partnera, wiec nie byłem pewien sukcesu. W trakcie zbliżania się do szczytu co chwilę pojawiały się nowe okoliczności, które rzutowały na przebieg wspinaczki. Do Zermatt jechałem z przeświadczeniem, że będę samodzielnie zdobywał Matterhorn. Nie byłem wprawdzie do końca przekonany, czy to dobry pomysł. Uznałem, że spróbuję i ewentualnie wycofam się, jeśli obiektywne trudności mnie do tego zmuszą. Przed dojściem do Hörnlihütte spotkałem jednak trójkę Polaków. Po krótkiej rozmowie uznałem, że zaryzykuję i dołączę do nich. Fakt, że zdobyli wcześniej kilkanaście czterotysięczników napawał optymizmem. Jak się potem okazało, ta decyzja spowodowała opóźnienie wejścia na szlak oraz duże spowolnienie poruszania się na grani. Mimo, że wspinałem się niezależnie od nich, to jednak na szczycie czekałem na idących za mną rodaków i wspólnie zrobiliśmy kilka pierwszych zjazdów. Powolne schodzenie reszty ekipy ze szczytu zdecydowało o nocowaniu w schronie Solvay. Tak więc moje wejście na Matterhorn nie jest godne kopiowania. Wyciągając wnioski z własnych doświadczeń w osobnym wpisie zbiorę wszelkie sugestie, jak najlepiej zaplanować wejście na Matterhorn, a poniżej opisuję moje zdobywanie szczytu.
Zermatt
Zermatt to jedno z tych szwajcarskich miast, do których nie wolno wjechać własnym samochodem. Turyści muszą zostawić swoje auta w miejscowości Tasch, skąd busem, bądź pociągiem jadą dalej. Z dworca kolejowego w Zermatt szeroki deptak prowadzi przez całe miasto do początków szlaków, jak i do kolejki górskiej. Budzi skojarzenia z Krupówkami, jednak jest o wiele spokojniejszy, mniej nachalny i po prostu ładniejszy. W oddali widać górę. To oczywiście Matterhorn. Z perspektywy Zermatt tylko on jest widoczny. Mam wrażenie, że na mnie patrzy. Jak wielki strażnik kontrolujący wszystko, co się dzieje poniżej. Omijam budynek Zermatt Bergbahnen i ruszam ku dominującej nad miastem bryle Matterhornu. Jego wierzchołek zasłonięty jest chmurami, co nie zmniejsza wrażenia, jakie na mnie robi.
Dzień na zdobywanie Matterhornu wybrałem kierując się prognozą pogody. Idę więc w pełnym słońcu, w ciężkich butach, a plecak spakowany na trzydniową wyprawę ciągnie mnie ku ziemi. Trochę potu wylewam, ale Matterhorn robi swoje: urzeka, nie pozwala oderwać wzroku, przyciąga. Właściwie mam wrażenie, że inne szczyty nie istnieją. On jeden tak monumentalnie dominuje nad doliną.
Schwarzsee 2587 m n.p.m.
Ładne widoki na okolicę zaczynają się mniej więcej od wysokości 2500 m n.p.m. i rejonu jeziorka Schwarzsee. Poza samym Matterhornem imponująco prezentują się stąd takie szczyty jak: Ober Gabelhorn (4063 m n.p.m.) i Weisshorn (4506 m n.p.m.) na północy oraz Breithorn (4164 m n.p.m.), Liskamm (4479 m n.p.m.) i Duforspitze (4634 m n.p.m.) na południu.
Z bliżej położonych miejsc zwracają uwagę te, które stanowią łatwo dostępne punkty widokowe na Matterhorn: Gornergrat (3090 m n.p.m.) i Klein Matterhorn (3882 m n.p.m.) Na pierwszy z nich można wjechać naziemną kolejką Gornergrat Bahn (114 CHF w dwie strony), na drugi trzema kolejkami linowymi na trasie: Zermatt-Furi-Trockener Steg-Matterhorn Glacier Paradise (110 CHF w dwie strony). Zapewne oferują bardzo ładne widoki na Matterhorn, jednak są od niego istotnie oddalone. Znad jeziorka Schwarzsee również widzi się klasyczny kształt piramidy, ale z dużo mniejszej odległości. Bliskość góry budzi prawdziwy respekt i skłania do pokorniejszego planowania wędrówki.
Dojście od Zermatt do Schwarzsee (2587 m n.p.m.) zabiera ponad trzy godziny. Stąd do schroniska Hörnlihütte (3260 m n.p.m.) idzie się kolejne dwie godziny. Za górną stacją kolejki Hirli dochodzi się do stalowych podestów bezpiecznie trawersujących skalną ścianę. Przy początku tych schodów mija się znak zakazujący rozbijania namiotów. Uważam, że jest zbyt wcześnie postawiony i spokojnie można go zignorować. W tym miejscu zaczyna się Hörnligrat – trasa prowadząca skalnym grzbietem wprost na szczyt Matterhornu. Niby widać całą grań, ale mam świadomość, że do pokonania pozostaje jeszcze wysokość 1700 metrów.
Szlak do Hornlihutte jest dobrze utrzymany, zaopatrzony w liczne podesty, poręcze i schody. Powoli zmierzam do schroniska z zachwytem rozglądając się wokół. Przyciągają wzrok lodowce, jeziorka, strome szczyty, a nawet krążące nad głową paralotnie.
Schronisko Hörnlihütte 3260 m n.p.m.
Podczas podejścia rozglądam się za dogodnym miejscem do spędzenia nocy. Zamierzam dojść do schroniska, zorientować się, jak wygląda początek wspinaczki, po czym zejść w dół do miejsca legalnego noclegu. Przy schronisku Hörnlihütte znajduję dość dokładną mapkę obrazującą strefę, gdzie biwakowanie jest zabronione.
Po rekonesansie zawracam do upatrzonego miejsca na nocleg. To uprzątnięty z luźnych kamieni płaski fragment podłoża osłonięty załomem skalnym. Wzdłuż szlaku jest takich miejsc wiele, wybrałem ten najodleglejszy od schroniska. Mata i puchowy śpiwór mają zapewnić mi komfortowy sen. Owszem, jest ciepło, jest miękko, ale spać nie mogę. Zawieszony na bezchmurnym niebie księżyc jak reflektor świeci prosto w oczy. Zakrywam twarz czapką szukając usypiającej ciemności. Niestety kolejny już raz będąc na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. zamiast spać, leżę tylko i nerwowo sprawdzam upływ czasu na telefonie.
Grań Hörnligrat
Przed świtem wstaję, chowam swą sypialnię i ruszam do góry. Temperatura o tej godzinie to pewnie około 5 stopni. O 4.30 rano przewodnicy ruszyli ze swoimi klientami na grań. Pozostałym mieszkańcom schroniska wolno wyjść na zewnątrz dopiero o 4.50. W kilka minut wszyscy chętni podchodzą do ściany, by zacząć wspinaczkę. Niestety przed skałą tworzy się korek. Na swoją kolej czekam w grupie ponad dwudziestu osób. Przekłada się to na pół godziny oczekiwania. Około szóstej przychodzi w końcu moja kolej. Wspinaczkę ułatwia już na początku zawieszona gruba lina poręczowa. Po pierwszych kilkunastu metrach w pionie droga staje się łatwiejsza, a lina się kończy. Idziemy gęsiego, wszyscy z włączonymi czołówkami.
Wspinaczka na tym odcinku Hörnligrat nie jest trudna technicznie, ale warto podkreślić, że droga nie jest zbyt wyraziście ani konsekwentnie oznakowana. Czasem można dostrzec czerwone kropki farby, częściej mini kopczyki z paru kamieni ustawionych na sobie. W kilku miejscach przebieg drogi jest nieoczywisty, a zespoły wedle uznania wybierają różne jej warianty. W ten sposób wydeptywane są czasami ścieżki zupełnie błędne, z których trzeba się wycofywać. Staram się dokładnie zapamiętać pokonaną trasę, już czuję, że znalezienie drogi powrotnej łatwe nie będzie. Zauważam, że jeśli ktoś idąc zrzuca w dół kamienie i powoduje ich małe lawinki, to najprawdopodobniej odszedł za daleko od optymalnej drogi. Jeden ze wspinaczy idąc boczną ścieżką zrzuca kamień na idącą poniżej partnerkę. Trafia w twarz, konieczny jest opatrunek…
Przygotowując się do zdobycia Matterhornu czytałem opisy i oglądałem mapki Hörnligrat. Trudność wspinaczki w tych łatwiejszych miejscach wycenionych na I-II wydaje się banalna, ale i tak przez większość trasy potrzebne są wolne ręce. Niemal cały czas wspieram się na nich i podciągam. Tuż przed brzaskiem czerwona poświata nad Strahlhornem (4190 m n.p.m.) zachęca do wyjęcia aparatu.
Schron Solvay 4003 m n.p.m.
Najtrudniejszym odcinkiem pierwszej połowy wspinaczki okazał się dla mnie dość pionowy odcinek poniżej schronu Solvay (4003 m n.p.m.), tzw. Untere Moseleyplatte. Wyceniony na 3- zmusił do skrupulatnego wymacywania wygodnych chwytów, które na pewno utrzymają i mnie i mój nadal ciężki plecak.
Przy awaryjnym schronie Solvay robię przerwę na śniadanie i odpoczynek. Na schron składają się dwie izby, w nich stół, trzy prycze, kilka koców. Ogólnie bałagan i brud. Nic tam nie zachęca do nocowania. No może widok… z toalety. Ponad schronem Solvay czeka mnie kolejny trudniejszy fragment Hörnligrat – Obere Moseleyplatte. Są tu dość gęsto zamontowanie spity i ringi zjazdowe. Zawieszono też sporej długości linę poręczową. Z jednej strony to dobrze, bo lina ułatwia wspinanie. Z drugiej to źle, bo korzystać z niej powinien tylko jeden zespół na raz. W praktyce oznacza to, że ekipy podchodzące muszą stać w kolejce, czekając, aż wszystkie schodzące zespoły zwolnią linę. Tkwię tutaj przyklejony do ściany długie minuty. Kiedy w końcu lina się zwolniła i zaczynam podchodzić na niej, do wejścia na „moją linę” zabierają się wspinacze schodzący. Nie zwracają uwagi na to, że szarpiąc liną podczas zjazdu mogą zrzucić tego, kto wszedł na nią wcześniej. Widząc, że ich ciężkie buty niebezpiecznie zbliżają się do mojej głowy puszczam linę i trawersuję nieco w prawo. Najwyraźniej przewodnicy dbają tylko o bezpieczeństwo swoich podopiecznych, innych gotowi są zrzucić w przepaść. Zbulwersowany tym faktem wspominam swoje wejście na Grossglockner. Tam właściwie miały miejsce podobne sceny…
Powyżej tej ściany o trójkowej trudności wspinaczka idzie już spokojniej. Powoli zyskuję wysokość pilnując, by ciągle trzymać się szlaku. Ten praktycznie cały czas prowadzi szczytem grani, więc idzie się przyjemnie. Do czasu… Do czasu, gdy osiąga się tzw. ramię Matterhornu. Od tego miejsca jest dużo zimniej i skały pokryte są śniegiem. Muszę więc założyć raki oraz kurtkę, rękawiczki zmieniam na cieplejsze. Ponad ramieniem, na Untere Roter Turm zawieszona jest kolejna, długa lina poręczowa. Następny test cierpliwości. W końcu lina wolna, idę. Tu już wspinaczka ma inny charakter. Czekana używam często, a rakami na zmianę wbijam się w zmrożony śnieg lub szoruję nimi po gołej skale. Jednym z ciekawszych momentów wspinaczki jest niewielka przewieszka, którą pokonuje się wykorzystując luźno wiszącą drabinkę ze stalowego łańcucha.
Pokonawszy odcinek ubezpieczony liną poręczową staję przed ostatnim fragmentem Hörnligrat. Wysoka, stroma ściana, w całości pokryta śniegiem. Do wejścia zachęca wydeptany ciąg śladów po poprzednikach. Idzie się całkiem wygodnie, jak po schodach. Nie ma wiatru, raki i czekan mocno trzymają się zmrożonego śniegu. W oddali zaczyna majaczyć nieruchoma, ciemna postać. Kiedy do niej dochodzę, okazuje się, że to posąg świętego Bernarda z Menthon – patrona alpinistów.
Wejście na Matterhorn
Jeszcze kilkadziesiąt metrów po śniegu i o godzinie trzynastej jestem na szczycie, na wysokości 4478 m n.p.m. Po prawej stronie mam zmrożoną wiatrem warstwę śniegu na stromym, północnym zboczu. Strona włoska to właściwie pozbawiona śniegu przepaść. Zadowolony z wejścia na Matterhorn i pięknych widoków w każdą stronę wyciągam kamerę i uwieczniam spacer wyjątkowo wąską granią od szwajcarskiego wierzchołka (4478 m n.p.m.) do włoskiego (4476 m n.p.m.) Na tym ostatnim ustawiono krzyż z napisami Pratumbor i Vallistornench na ramionach. Słowa te odnoszą się do miejscowości po obu stronach grani. Pratumbor to łacińska nazwa Zermatt, natomiast Vallistornench to łacińskie określenie Valtournenche.
Ze szczytu najładniejszy widok jest na stronę zachodnią. Wznoszą się tam imponujące Dent d’Herens (4171 m n.p.m.) i Dent Blanche (4357 m n.p.m.). Między nimi spływają lodowce Tiefmattengletscher i Stockjigletscher. Na dalszych planach za Dent d’Herens widać Grand Combin (4314 m n.p.m.) i Mont Blanc (4808 m n.p.m.).
Wierzchołki gór na wschód od Matterhornu są położone niemal w jednej linii i nie wyglądają już tak dramatycznie. Dają się rozróżnić Klein Matterhorn (3883 m n.p.m.), Breithorn (4164 m n.p.m.), Pollux (4092 m n.p.m.), Castor (4228 m n.p.m.), Liskamm (4527 m n.p.m.), Signalkuppe (4554 m n.p.m.), Duforspitze (4634 m n.p.m.) i Nordend (4609 m n.p.m.). Na pierwszym planie szeroko rozlewa się Furgggletscher. Na północy dominuje Weisshorn (4505 m n.p.m.)
Doskonale widać z góry dysproporcję między miasteczkami po włoskiej i szwajcarskiej stronie. Zermatt jest gęsto zabudowane i wypełnia niemal całą szerokość doliny. Uświadamiam sobie różnice wysokości – stoję 3000 metrów ponad Zermatt. Cervinia wygląda przy nim jak maleńka wioseczka. Już większe wydaje się położone powyżej turkusowe Lago Goillet.
Wokół szczytu raz po raz z łoskotem przelatuje śmigłowiec. Już się przyzwyczaiłem, to nie akcja ratunkowa. To tylko kolejny lot widokowy dla zamożnych turystów. Za 30 minut lotu grupa czterech osób zapłaci firmie Air Zermatt 1280 CHF. Widoki mają bajeczne.
Powrót
Czas skończyć zachwyty nad otoczeniem Matterhornu i zacząć schodzenie. Na pierwszych, najbardziej stromych odcinkach asekurujemy się liną. Słońce przyjęło już taką pozycję, że nasza droga w całości znalazła się w cieniu. Od razu zrobiło się zimniej, wprost mroźnie. Zgodnie z przewidywaniami bezpieczne schodzenie z asekuracją liną trwa wolniej niż podchodzenie. Gdy osiągam wysokość około 4300 m n.p.m. rezygnuję ze zjazdów i schodzę już normalnie. Jest szybciej, ale i tak do schronu Solvay docieram dopiero przed godziną 19. Niecierpliwie czekam na schodzącą dwójkę Polaków. Nagle zauważam, że u moich stóp leży cały Matterhorn. Nie, nie, to nie są zwidy, nie choroba wysokościowa. Cień góry pięknie kładzie się przede mną na lodowcu Gornergletscher.
Około godziny dwudziestej dochodzą do schronu oczekiwani dwaj Polacy. Rezygnują z dalszego schodzenia, nocujemy więc awaryjnie w Solvayhutte. W sumie w schronie nocuje siedem osób. To będzie dla mnie kolejna nieprzespana noc. Przed dziewiątą wychodzę jeszcze z budynku. Właśnie zaszło słońce, niebo nad granią nabrało pięknych barw.
O szóstej rano ruszamy do schroniska Hörnlihütte. Wtedy już pierwsze ekipy idące w górę dochodzą do Solvayhutte. Ściana pod schronem aż się prosi o wykonanie kilku zjazdów. Później schodzimy już normalnie. Wraz z upływem czasu słońce coraz ładniej oświetla skały.
Wyszukanie optymalnej drogi nastręcza pewnych trudności, ale w sumie się udaje. Dopiero po opuszczeniu się z pomocą ostatniej liny poręczowej mogę sobie pogratulować. Od poziomu schroniska nic złego nie może się już wydarzyć. Samodzielnie zdobyłem Matterhorn i bezpiecznie z niego zszedłem. Super!
Zejście do Zermatt robię dla odmiany trasą przez most zawieszony nad potokiem Gornera.
Ponieważ trudy wspinaczki uniemożliwiały mi skrupulatne prowadzenie dokumentacji fotograficznej wycieczki, dla zainteresowanych tematem polecam projekt firmy Mammut, w ramach którego wejście na Matterhorn zostało sfotografowane w 150 zdjęciach sferycznych. Zdjęcia pokazują realne warunki na grani Hörnligrat. Polecam TEN LINK.
Moje wejście na Matterhorn nie było optymalne i teraz zorganizowałbym je inaczej. Mając już orientację, jakie są realia wspinaczki drogą Hörnligrat spisałem swoje przemyślenia we wpisie Szwajcaria: jak wejść na Matterhorn? Jeśli się tam wybierasz, zachęcam do lektury.
Podobne wpisy:
Nepal: Himalaje – wejście na Island Peak 6189m
Himalaje: wspinaczka na Island Peak 6189 m, szczyt leżący pomiędzy Ama Dablam i Lhotse. Po drodze same atrakcje: lodowe szczeliny, seraki, drabiny i permanentny deficyt tlenu. Trasa: Chukhung – Island Peak Base Camp – Island Peak
Szwajcaria: zimowe wejście na Strahlhorn 4190 m
Zimowe 4000 Trzeci już raz jadę do Szwajcarii, by zdobywać alpejskie szczyty. Ten wyjazd ma mi jednak dostarczyć nowych wrażeń....
Szwajcaria: Wejście na Matterhorn granią Hörnligrat
Hipnotyzujący Matterhorn Matterhorn - piękna, groźna góra, samotnie dominująca nad otoczeniem. Jedna z najsłynniejszych na świecie, prawdopodobnie najczęściej fotografowana, jej charakterystyczny...
Szwajcaria: cztery lodowce
Po zdobyciu Finsteraarhornu - najwyższego szczytu Alp Berneńskich pozostaje nam zaplanować bezpieczny powrót do domu. Mimo, że w pobliżu są...
Szwajcaria: wejście na Finsteraarhorn – najwyższy szczyt Alp Berneńskich
Wyprawa na szwajcarski czterotysięcznik. Wejście na Finsteraarhorn – trzeci najbardziej wybitny szczyt Alp. Ze schronu Finsteraarhornhutte wchodzimy na 4274m – na najwyższy szczyt Alp Berneńskich.
Szwajcaria: Alpy Berneńskie – droga na Finsteraarhorn
Alpy Berneńskie Nasz trekking przez ośnieżone Alpy Berneńskie trwa w najlepsze. Pierwszym etapem wyprawy na Finsteraarhorn było przejście lodowca Oberaargletscher i...
Dzięki za świetny opis. Szykujemy się z kolegą do zdobycia Matterhorn, dlatego wszelkie informacje są dla mnie bezcenne.
Napisz proszę, na jakiej mniej więcej wysokości miałeś nocleg. Bo rozumiem, że było to ponad Schwarzsee? Ile zajęło ci podejście do Hoernli.?
Jak sądzisz, czy możliwe ew. sensowne jest wyjście przed przewodnikami?
Z góry dzięki za odpowiedzi.
Pozdrawiam
Darek
Cześć. Nie jestem teraz pewien konkretnej wysokości noclegu. Zapewne nieco ponad 3000 m. Około 30 minut od schroniska. Wejście na szlak przed przewodnikami jest jednoznacznie dobrym pomysłem. Zabierz mocną czołówkę i czujnie wypatruj szlaku.
Powodzenia
Dopiero teraz znalazłem twoją odpowiedź. Bardzo dziękuję.
Cześć 🙂 wczoraj po raz pierwszy natrafiłem na Twojego bloga, od razu poszedł like na Facebooku. Świetny artykuł! Ciekawią mnie porównania jeśli chodzi o trudność do szlaków w Polskich Tatrach. Wiadomo, nie ma u nas takich przewyższeń ani zmęczenia spowodowanego wysokościami n.p.m., ale interesujące są kwestię techniczne. Czy byłeś może na Mnichu? Byłbyś w stanie trudności techniczne porównać?
Cześć. Jeśli chodzi o porównanie do oficjalnych polskich szlaków turystycznych, to oczywiście nie ma z czym porównywać. Żadne przejście Orlej Perci nie będzie nawet zbliżone do wejścia na Matterhorn. Co innego drogi wspinaczkowe w Tatrach. Tu pewnie dałoby się znaleźć drogi o analogicznym poziomie trudności, ale nie podpowiem które, gdyż nie wspinałem się po takich w Polsce. Na pewno musisz uwzględnić fakt, że droga jest długa i ma zmienny poziom trudności. Nie jest konieczna lina, w trudnych miejscach są ułatwienia. Realnym problemem są duże ilości turystów na drodze,a gdybyś szedł o nietypowej porze roku lub dnia i nie widział innych ludzi to w grę wchodzą problemy ze znalezieniem właściwej drogi. To trochę inny klimat, niż na Mnichu.
Cześć.
Wielki szacun za wejście, awaryjny nocleg i mega opis Twojego osiągnięcia.
Mam pytanie.
Czy w najtrudniejszych nieolinowanych miejscach (pod i nad Solvayem) są stałe punkty asekuracyjne co jakiś czas oraz czy chwyty i stopnie są tam raczej pewne i solidne? Dla kontrprzykładu powiem, że podstawowa 3ka na skałkach Rzędkowickich była miejscami na opuszki palców i czubki butów najlepiej skałkowych a było 90 stopni.
Cześć
Tak, trudne miejsca, gładsze płyty z małymi chwytami i stopniami są zaopatrzone w spity. Jeśli masz linę i partnera to warto korzystać z tego co w skale jest zamontowane. Idąc bez przewodnika być może nie wybrałem idealnie najłatwiejszego wariantu trasy, bo dla mnie niektóre miejsca nie były zbyt pewne, krawądki wydawały się małe i naprawdę ostrożnie się wspinałem. Ale tak wspominam tylko kilka miejsc przed Solvayem. Miej świadomość, że tam nie ma oznaczeń szlaku jak na Orlej Perci. Góra jest ogromna, ściana jest wielka, pojedyncza skała też ma kilka możliwości ataku. To nie via ferrata z zawieszoną linką od początku do końca ani skałki Rzędkowickie, gdzie spita masz co 1,5m. Tu nie ma jednej wyraźnej drogi, jest góra i jesteś Ty. Twoje zadanie to nie tylko techniczne wspinanie się w górę, ale po pierwsze wybranie najlepiej rokującej drogi.
Pooglądaj sobie dokładnie zdjęcia z tego rejonu. Zapewne Cię uspokoją.
https://project360.mammut.com/#route/matterhorn/hoernligrat/55/map
Pozdrawiam
Wielkie dzięki za odpowiedź. Co do orientacji i wyboru drogi… Zauważyłem na wielu filmach takie rudo-czerwone kropki na skałach. To oznaczenia trasy?
Czerwone kropki faktycznie wskazują właściwą drogę. Jednak o ile dobrze pamiętam, te kilka lat temu nie było ich zbyt dużo i na pewno nie stanowiły ciągu oznaczeń jaki znamy z Tatr.