Zaczynam swój himalajski trekking. Ruszam z Katmandu, ląduję w Lukli i pieszo idę ku Namche Bazar. Przejście trasy Lukla-Benkar można zamknąć w jednym zdaniu, jednak byłoby to nazbyt uproszczone wspomnienie początku trekkingu przez nepalskie Himalaje.

Lotnisko Ramechhap

Zazwyczaj do Lukli lata się z Katmandu startując około 6-7 rano. Nie mam tego komfortu. Budzę się już około pierwszej w nocy, aby taksówką dojechać w rejon lotniska, gdzie wciskam się w busa. Obok mnie siedzą podobni do mnie, żądni górskich wrażeń, turyści z Izraela, Stanów Zjednoczonych i krajów Dalekiego Wschodu. Razem z nimi jadą nepalscy przewodnicy. Nie możemy lecieć wprost z Katmandu, gdyż na lotnisku trwają prace remontowe. Jedziemy przez około cztery godziny do Ramechhap. Dopiero stamtąd mamy polecieć do Lukli. Jazda w nocy nie daje szans na widoki, to oczywiste. Nie daje też jednak szans na sen. Droga jest kręta i wyboista, a kierowca często musi bardzo zwalniać, by nie zniszczyć zawieszenia samochodu.

Lotnisko XXI wieku?

Nad ranem docieramy do Ramechhap. Lotnisko Manthali to raptem dwa niewielkie budynki. Nic imponującego, wyglądają jak zabudowania gospodarcze stojące na skraju łąki. Ale jednak na jednym z nich wisi czerwona tablica z magicznym słowem Airport. W środku panuje wielki ścisk. Turyści przeciskają się do jedynego biurka pod ścianą, gdzie zamienia się rezerwacje na bilety. W drugim końcu pomieszczenia każdy waży swój bagaż. Czytałem, że podczas lotów na trasie Katmandu-Lukla limit wagi to 15 kilogramów, za nadwyżkę podobno się płaci. W tym całym bałaganie nikt nie chciał dodatkowych pieniędzy.

Mimo ogólnego chaosu po kilku minutach trzymam w dłoni bilet na lot. Mały, biały kartonik z pieczątką i numerem lotu. Podobne kiedyś stosowało nasze PKP. Prawdę mówiąc lotnisko to jest kompletnie nieprzygotowane na tak duży ruch pasażerski. Turyści po przejściu tzw. kontroli bezpieczeństwa wychodzą na teren niczym nieoddzielony od pasa startowego. Ba, przez pas startowy prowadzi ścieżka, którą okoliczni mieszkańcy skracają sobie drogę do domów. Na wózkach piętrzą się stosy plecaków czekające na zapakowania do samolotów. Nic tu nie wydaje się poważne, odpowiedzialne ani zgodne z procedurami. Ale w sumie wszystko działa… Trzeba tylko zostawić za sobą nieadekwatne oczekiwania i pozwolić się ponieść przygodzie.

Na pasie jest duży ruch. Co chwilę startują bądź lądują samoloty linii Tara Air i Sita Air. Większość z nich to stare maszyny Dornier DO 228. To jedne z niewielu samolotów, które są zdolne do startu i lądowania na tak krótkim pasie jak w Lukli. Mieszczą zaledwie 19 osób wraz z załogą. Ustawiam się w kolejce do samolotu linii Sita Air, to ten w biało-niebieskich barwach. Miejsca nie są numerowane, wybieram miejsce po lewej stronie by mieć widok na himalajskie szczyty.

Lot do Lukli

Start przebiega sprawnie, jednak wstrząsy i wibracje podczas lotu są bardziej dokuczliwe niż w większych maszynach. Trzymając się kurczowo siedzenia bezwiednie przypominam sobie informacje o ryzyku lotów do Lukli.

Dornier DO 228 to konstrukcja niemal czterdziestoletnia, samolot produkowany jest głównie w Indiach. Lukla ma lotnisko z ekstremalnie krótkim pasem startowym, długości zaledwie 527 metrów. Tuż za nim czeka potężna skalna ściana. Dodać trzeba, że lotnisko znajduje się na wysokości 2860 m n.p.m. i bardzo często wieją tam silne wiatry utrudniające lub wprost uniemożliwiające lądowanie. Jesienią 2011 roku z powodu załamania pogody lotnisko nie funkcjonowało przez tydzień. Lukla nie była na to przygotowana, zabrakło miejsc noclegowych i żywności. Tenzing-Hillary Airport przez lata zapracowało niestety na miano najniebezpieczniejszego lotniska świata. Najtragiczniejszy był lot w 2008 roku, podczas którego samolot wbił się w skalną ścianę kilka metrów poniżej płyty lotniska. 18 osób zginęło. Zaledwie pięć dni przed moim lotem do Lukli na lotnisku miał miejsce wypadek, w którym zginęły trzy osoby.

Lot trwa około kwadransa i niespodziewanie szybko przechodzimy do błyskawicznego lądowania. Krótka droga hamowania, skręt w prawo i już możemy wysiadać. Uff, nie sprawdziły się żadne z czarnych scenariuszy lotu. Chmury wprawdzie ograniczały widoczność, ale pilot okazał się być doświadczonym fachowcem.

Lukla

Po wyjściu z samolotu odbieram przywieziony na wózku bagaż i opuszczam lotnisko. Ścieżka wiodąca do głównej ulicy Lukli prowadzi tuż przy płocie otaczającym lotnisko. Doskonale widać krótki pas startowy, dostrzec też można maszyny rozbite w wypadku przed kilkoma dniami.

Lukla to malutkie górskie miasteczko, zamieszkałe przez około 600 osób. Plus oczywiście setki turystów oczekujących na wylot do Katmandu. Lukla ma jedną główną ulicę wyprowadzająca wędrowców z miasta w kierunku Namche Bazar. Lukla żyje z turystów i dla turystów.  Można się tu najeść do syta i znaleźć wygodny nocleg. Wzdłuż ulicy mijam rząd sklepików i barów. Znajdziecie tu wszystko, czego potrzebuje turysta na szlaku. Witryny obwieszone są kurtkami, spodniami, plecakami, puchowymi śpiworami. W ofercie sprzedawców są też karty pamięci, ładowarki, kijki do selfie, powerbanki. Można kupić lub wypożyczyć kompletny sprzęt trekkingowy i biwakowy. Fakt, że oferowane tutaj przedmioty raczej nie są oryginalne, ale też nie są drogie. Kto tego potrzebuje, naprawi tu uszkodzony plecak, czy buty, a nawet skorzysta z usług fryzjera.

W Lukli można też wynająć portera, który poniesie nasz zbyt ciężki bagaż. Chętnych do zarobku zawsze się kilku znajdzie. Zapewne jednak nie mają oni ubezpieczenia i gdyby coś złego im się przydarzyło, nie mogą liczyć na taką pomoc, jaką otrzymaliby turyści.

Ogólnie można założyć, że jeśli czegoś potrzebnego nie kupiliście w Kathmandu to Lukla jest tym miejscem, w którym warto uzupełnić braki. Dalej będzie już tylko drożej. Najlepiej widać skokowe podwyżki cen na przykładzie wody, batonów typu snickers i … papieru toaletowego. W miarę oddalania się od Lukli ceny będą rosły z godziny na godzinę. W Namche Bazar będzie drożej, ale jeszcze przystępnie, za to im bliżej wysokości 5000 m n.p.m tym wybór będzie mniejszy, a ceny bliskie absurdalnym. Możliwości negocjacyjne, na nizinach wprost ogromne, im jesteśmy wyżej, tym bardziej zbliżają się do zera.

Rozglądam się jeszcze po miasteczku starając się zapamiętać cokolwiek innego niż wystawy z kurtkami, czapkami, kijkami i plecakami. Przede wszystkim rzuca się w oczy widok ludzi niosących na plecach kosze z wielkimi ładunkami. Utrzymują te ciężary na plecach za pomocą taśm przepasujących głowę, powyżej czoła. Charakterystyczne wydają mi się też  liczne wychudzone psiaki wylegujące się chodniku. Trzeba uważać, by któregoś nie nadepnąć. Zapamiętam też dzieciaki z tutejszej szkoły podstawowej ubrane w równe, czerwone mundurki. Może jeszcze wielki łuk postawiony na początku Lukli – może ma to być symboliczna brama do Himalajów dla turystów przylatujących do Lukli?

Trekking czas zacząć

Zanim opuszczę miasteczko melduję się jeszcze policji turystycznej i opłacam pozwolenie na trekking w rejonie Khumbu (2000 NRP). Szlak prowadzi na północ lekko opadając w dół. Idę drogą wzdłuż doliny rzeki Dudh Koshi. Bierze ona początek w rejonie Gokyo z wód lodowca Ngozumpa, najdłuższego w Himalajach. Wzdłuż tej rwącej rzeki będę szedł jeszcze kilka dni. Muszę się zacząć przyzwyczajać, że tutaj, w Himalajach wszystko jest ogromne.

Idę ścieżką przez las, raz po raz podziwiając odległe widoki. Czasem wypatrzę w oddali ośnieżone szczyty, czasem tarasowe pola uprawne. Odcienie tutejszej zieleni są tak różnorodne.

Mój plan na pierwszy dzień trekkingu jest prosty, ale mało dokładny. Wiem, że chcę pokonać większą część drogi do Namche Bazar, ale jest mi zupełnie wszystko jedno dokąd dojdę i gdzie będę nocował. Trasę do Namche Bazar dałoby się pokonać w jeden dzień, jednak wolę dać czas organizmowi na przyzwyczajenie się do wysokości. Przemieszczenie się w ciągu doby z nizin na wysokość 3450 m n.p.m mogłoby okazać się złym pomysłem. Tymczasem przestawiam swoje myślenie na spokojne cieszenie się rejonem, w którym wylądowałem i zdejmuję z siebie wszelką presję. Z takim nastawieniem korzystam z ciepłych promieni przedpołudniowego słońca i kładę się na trawie w pobliżu szlaku na półgodzinną drzemkę.

 


Jeśli podoba Ci się wpis, albo po prostu jest dla Ciebie przydatny, rozważ proszę wsparcie mnie w rehabilitacji. Nie mogę obecnie chodzić po górach, czy podróżować. Od pół roku jestem niepełnosprawny. Jadący z naprzeciwka bus nagle zjechał na lewy pas i spowodował tragiczny w skutkach wypadek. Moje życie lekarze zdążyli uratować. Obecnie próbuję odzyskać zdolność chodzenia. Możesz pomóc w rehabilitacji poprzez fundację „Dobro powraca”. Jest to organizacja pożytku publicznego, wpłaty na jej konto możesz odliczyć od podatku. Jeśli chcesz mi pomóc, w pole dane podopiecznego wpisz: Cybulski 4910.

Link do płatności na stronie Fundacji Dobro Powraca


 

Ludzie na szlaku

Przyglądam się turystom wędrującym szlakiem. Mogę wyróżnić wśród nich kilka typów. Najpopularniejsi są turyści wędrujący w grupach po 6-10 osób, w kolorowych, markowych ubraniach, idący z małym plecaczkiem, za którymi podążają porterzy, obładowani ciężkimi torbami z dobytkiem turystów. Taki widok kojarzy mi się z wyprawami kolonialnymi. Grupie towarzyszy zwykle dwóch przewodników – jeden z ramienia organizatora wycieczki, drugi z nepalskiej agencji. Czasem bagaż takiej grupy dźwigają osiołki. Często widzę też układ: para turystów plus Nepalczyk z ich podwójnym bagażem.

Rzadziej widuję małe grupy idące bez przewodników, w których każdy uczestnik niesie swój duży plecak. Samotnych wędrowców na trekkingu nie zauważyłem. Wielu za to mijałem Nepalczyków idących niezależnie od turystów. Często dźwigają na plecach towary o wadze większej niż ich własna. Niosą zgrzewki wody, skrzynki piwa, worki z żywnością, meble czy materiały budowlane.

Idąc w dół z zaciekawieniem patrzę na turystów już wracających z trekkingu. Są tacy inni. Twarze mają spalone słońcem, często z ranami po oparzeniach słonecznych. Ich usta są spierzchnięte, uszy czerwone. Nogawki spodni przybrudzone, buty jakby pozbawione fabrycznych kolorów. Widać, że góry dały im się we znaki, ale na twarzach rysuje się satysfakcja i zadowolenie. Ciekawe, jak oni czują tę różnicę patrząc na ludzi dopiero zaczynających trekking.

Charakterystyczne obrazki z trekkingu w Himalajach

Spore wrażenie robi na mnie pierwszy napotkany most wiszący. Dość długi, wąski, chwiejny i przede wszystkim zajęty. Dłuższą chwilę muszę odczekać aż przejdzie po nim kawalkada osiołków. W tym czasie zdążę docenić solidność niedawno zamontowanej konstrukcji. Jeszcze nie wiem, że niemal wszystkie kolejne wiszące mosty będą dłuższe, wyższe i bardziej spektakularnie umiejscowione.

Efekt nowości działa też przy pierwszych mijanych na szlaku obiektach kultu. Intrygują mnie buddyjskie mani, stupy i flagi modlitewne. Żeby nie przeciągać tego wpisu opiszę  je dokładniej w którymś z następnych.

Na szlaku mijam bardzo często zwierzęta objuczone ciężkimi worami. Są to albo osły albo krzyżówki jaków i krów. Skutkiem ubocznym obecności zwierząt na trasie jest zjawisko swoistej erozji szlaku. Otóż bezpośrednio na drodze czekają na turystów niespodzianki w postaci wszelkich odchodów pozostawionych przez zwierzęta. Zmusza to wędrowców do bacznego patrzenia pod nogi, by nie wdepnąć w taką niespodziankę. Czasami ilość ekskrementów jest tak wielka, że na całej szerokości szlaku tworzy się gęste, śmierdzące, błotniste bajoro.

Po przejściu pierwszych pięciu kilometrów z Lukli docieram do mostu na rzece Thado Koshi Khola. To najniższy punkt całego trekkingu. Z Lukli (2850 m n.p.m.) zszedłem 300 metrów w dół by osiągnąć wysokość 2550 m n.p.m. Namche Bazar leży na wysokości 3450 m n.p.m. Dalsza trasa prowadzić będzie głównie pod górę.

Mijam Phading, docieram do Benkar

Idąc szlakiem mijam wiele malutkich wioseczek, w każdej widać budynki opisane jako „lodge” lub „guesthouse”. Miejsc noclegowych jest więc wiele. Większość turystów jednak na pierwszy nocleg wybiera wieś Phading. Może dlatego, że jest dość duża i gwarantuje odpowiednią jakość noclegu, a może z powodu położenia niemal w połowie szlaku do Namche Bazar. Ponieważ nie czuję zbytnio zmęczenia, zjadam tu szybko dal bhat i idę dalej.

Dopiero w wiosce Benkar uznaję, że gęste i niskie chmury zapowiadają deszcz, a ja chcę już odpocząć od dźwigania mojego 24-kilogramowego plecaka. Wybieram jedną z lodge i zostaję na noc. Dostaję malutką izbę, która jest niewiele większa niż powierzchnia pryczy, na której się położę. Ściany z cienkiej płyty nie wróżą ciepłej nocy. Widzę własny oddech w formie mgły, więc oprócz puchowego śpiwora szykuję też czapkę i komin.

W ten sposób pokonałem pierwsze jedenaście kilometrów szlaku przez Himalaje. Trasa Lukla-Benkar to tylko skromna namiastka himalajskiego trekkingu, a jednak dzień dostarczył mnóstwa wrażeń. Na jutro zostawiam sobie drugą część drogi do Namche Bazar. Krótszą, ale za to bardziej stromą.

Na koniec jeszcze tabelka podsumowująca przebytą trasę:

Długość trasy 11,13 km
Wysokość punktu startu 2869 m n.p.m.
Wysokość punktu końcowego 2534 m n.p.m.
Różnica wysokości punktu startu i końcowego 335 m
Wysokość maksymalna 2869 m n.p.m.
Wysokość minimalna 2534 m n.p.m.
Całkowite wzniesienie terenu 405 m
Całkowity spadek terenu 560 m
Subiektywna trudność szlaku w skali 1-10 4
Subiektywna atrakcyjność szlaku w skali 1-10 5

 


Jeśli podoba Ci się wpis, albo po prostu jest dla Ciebie przydatny, rozważ proszę wsparcie mnie w rehabilitacji. Nie mogę obecnie chodzić po górach, czy podróżować. Od pół roku jestem niepełnosprawny. Jadący z naprzeciwka bus nagle zjechał na lewy pas i spowodował tragiczny w skutkach wypadek. Moje życie lekarze zdążyli uratować. Obecnie próbuję odzyskać zdolność chodzenia. Możesz pomóc w rehabilitacji poprzez fundację „Dobro powraca”. Jest to organizacja pożytku publicznego, wpłaty na jej konto możesz odliczyć od podatku. Jeśli chcesz mi pomóc, w pole dane podopiecznego wpisz: Cybulski 4910.

Link do płatności na stronie Fundacji Dobro Powraca


 
Podobne wpisy:

 

To już koniec wpisu! Podobał Ci się? Polub nas! Poleć znajomym! Skomentuj!

2 thoughts on “Nepal: lotnisko Lukla i początek trekkingu przez Himalaje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*
Website