Dzień trzeci wyprawy w Himalaje to będzie aklimatyzacyjna wycieczka na wysokość 3900 m n.p.m. Z Namche Bazar podchodzę pod słynny Hotel Everest View oraz do wsi tybetańskich Szerpów: Khumjung i Khunde. Przyjrzę się bliżej zwłaszcza buddyjskim miejscom kultu, odwiedzę gompy w Khunde i Namche Bazar.

Już od rana Namche Bazar jest pełne turystów. Większość wędrowców właśnie tu decyduje się na dodatkowy nocleg, niezbędny dla przeprowadzenia właściwej aklimatyzacji. Jest to więc na szlaku jedyna miejscowość z tak dużą liczbą turystów. Po śniadaniu wszyscy ruszają w drogę. Jedni idą na wycieczkę do Hotelu Everest View, inni ruszają wzdłuż rzeki Dudh Koshi w kierunku Everest Base Camp, jeszcze inni wybierają dolinę Bhote Koshi i idą do Thame. Pozostali, czyli kończący trekking, schodzą już do Lukli. Ogólnie panuje duży ruch i gwar.

Aklimatyzacja

Turyści, którzy do Lukli przylecieli samolotem, po dwóch dniach wędrówki do Namche Bazar znaleźli się na wysokości 3450 m n.p.m. To jest dość duży szok dla przywykłego do nizin organizmu. Zaleca się, by na kolejny nocleg nie iść od razu w wyżej położone tereny. Zamiast tego warto zrobić choćby krótką wycieczkę aklimatyzacyjną na pobliskie wzgórza, a na noc wrócić do Namche Bazar. Większość turystów przyszła do Namche Bazar wprost z Lukli, więc i na szlak do Hotelu Everest View rusza bardzo wielu ludzi. Biorę lekki plecak i ruszam w tym samym kierunku. Jest stromo, wszyscy idą gęsiego wąską i krętą ścieżką. I jakoś u nikogo nie widzę nadmiaru energii. Nic dziwnego, że pierwszą godzinę marszu idę w raczej wolnym tempie.

Namche Bazar

Ciekawe widoki zaczynają się tuż powyżej Namche Bazar. Mimo, że na niebie jest sporo chmur, raz po raz odsłania się ładna panorama miasteczka. Widok ten jest tak charakterystyczny, że nie do pomylenia z żadnym innym. Budynki są rozmieszczone zgodnie z ukształtowaniem zbocza i całość z góry wygląda jak amfiteatr stojący na skraju przepaści. Akurat zza chmur wyszło słońce i miasteczko nabrało żywszych kolorów.

Na bardziej płaskim fragmencie wzgórza obserwuję powolny proces budowy kamiennego domu. Tu każdy z kamieni jest indywidualnie wykuwany, by doskonale pasował do pozostałych. Przy budowie pracują młodzi Nepalczycy, wielu z nich na stopach ma tylko klapki. W tym czasie wiatr nabiera mocy, mgły zasnuwają okolicę, o widoku słońca można tylko pomarzyć. Panująca temperatura to zapewne kilka stopni powyżej zera.

Trawersując zbocze z prawej strony docieram do zamglonego szczytu wzgórza. Zajęte jest już przez kilka osób czekających na ładny widok. Albo choćby jakikolwiek widok. Niestety wszystko wokół tonie w bieli. Siadam obok i ja. Coś jem, piję, chciałbym w końcu na własne oczy zobaczyć wierzchołek Mount Everestu. Nie mam szczęścia, tylko przez chwilę pomiędzy chmurami mogę dostrzec ośnieżone szczyty. Tym niemniej warto to miejsce polecić jako idealny punkt widokowy ponad Namche Bazar. Przy dobrej pogodzie widać stąd takie „sławy” jak Ama Dablam, Lhotse i Mount Everest.

Hotel Everest View

Gdy chmury stają się już tylko gęstsze, schodzę pod Hotel Everest View. Budynek jest bardzo masywny, zbudowany z ciemnego kamienia. Zaprojektowany przez japońskiego architekta Yoshinobu Kumagaya doskonale współgra z otoczeniem. Hotel Everest View został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa jako najwyżej położony na świecie. Pierwszych gości przyjął w 1971 roku. W środku jest przestronnie i elegancko, choć widać, że hotelowe wnętrza nie są najnowocześniejsze. Tym niemniej widoki z tarasu przy ładnej pogodzie muszą być cudowne. Na pewno nie zmąci ich świadomość, że w Boliwii całe miasta są położone wyżej niż ten hotel.

Co bardziej rozrzutni mogą tutaj dolecieć helikopterem. Ale że to niezbyt zdrowe, to Hotel Everest View udostępnia w pokojach maski i butle z tlenem…

Skoro nie mam szczęścia do widoków ruszam w dół do wsi Khumjung. Droga prowadzi przez bardzo malowniczy las. Z przyjemnością schodzę ze ścieżki aby przyjrzeć się drzewom z bliska.

Khumjung

Zmierzając do wioski widzę charakterystyczny obrazek. Cały płaski teren jest podzielony na mniejsze skrawki oddzielone niskimi murkami. Niektóre mają zapewne stanowić poletka uprawne, inne są wyraźnie zadeptane przez zwierzęta. Wzdłuż krętej drogi stoją niskie budynki kryte blachą falistą. Wszystko prezentuje się bardzo skromnie, surowo. Wyglądem wyróżnia się para czortenów postawiona na samym środku wsi oraz klasztor znajdujący się w najwyższym miejscu sąsiedniej wioski, na zboczu góry.

Przybyłem, zobaczyłem… chcę poznać

Skoro wycieczka jest krótka, chmury zasłaniają szczyty, to mogę wykorzystać ten wpis na bliższe przyjrzenie się kilku pojęciom związanym z miejscami kultu tybetańskiego buddyzmu.

Czorten – stupa

Czorten to tybetańskie określenie stupy (to słowo natomiast pochodzi ze staroindyjskiego sanskrytu). Oznacza najprostszy typ sakralnej budowli buddyjskiej. Stupa składa się z podstawy, szeregu stopni, wazy i drzewa życia zakończonego parasolem oraz symbolami księżyca i słońca. We wnętrzu stupy umieszcza się relikwie lub sutry (religijne pisma buddyjskie). Kształt stupy symbolizuje oświecone ciało Buddy. Można dostrzec, że w obrys budowli da się wpisać postać medytującego Buddy. Poszczególne elementy stupy odpowiadają kolejnym krokom na drodze do oświecenia. W trudno dostępnych rejonach górskich czortenem może być też prosty kamienny kopiec, czasem z ukrytymi w środku relikwiami.

Buddyści odwiedzają stupy, jako symbole obecności samego Buddy. Okrążanie stupy w prawą stronę lub głęboki pokłon złożony w jej stronę powinny zesłać im błogosławieństwo i przybliżyć do uzyskania oświecenia.

Młynki modlitewne mani

Czorteny w Khumjung otoczone są rzędem młynków modlitewnych.

Młynki modlitewne mani to obrotowe walce z wypisanymi na powierzchni mantrami. Zgodnie z tybetańską tradycją buddyjską, obracanie takiego młynka będzie miało taki sam efekt, jak wielokrotne ustne odmawianie modlitw. W ciągu zaledwie kilku minut, kiedy obserwuję czorteny kilkoro Nepalczyków podchodzi do młynków i obraca je okrążając stupy.

Czorten w Khumjung

Koraliki modlitewne mala

Każda z kobiet, poruszająca młynki przy czortenach trzyma w palcach buddyjskie koraliki modlitewne mala. Przesuwanie palców wzdłuż takiego różańca pozwala liczyć odmawiane mantry oraz pomaga skoncentrować uwagę na duchowej praktyce.

Flagi modlitewne lung ta

Ponad rzędami młynków modlitewnych łopocą na wietrze rzędy kolorowych flag. Zawieszane wokół stup i klasztorów oraz na górskich przełęczach sznury kwadratowych lub prostokątnych flag noszą nazwę lung ta. Tłumaczy się to określenie jako „Koń Wiatru”, który symbolizuje moc dążenia do wyzwolenia i oświecenia. W centralnej części flagi umieszczony jest wizerunek konia niosącego na grzbiecie trzy lśniące klejnoty. Resztę jej powierzchni zajmują mantry, fragmenty sutr oraz symbole mocy. Pięć kolorów flag symbolizuje pięć żywiołów (żółty – ziemię,  zielony – wodę, czerwony – ogień, biały – powietrze, niebieski – przestrzeń). Tybetańczycy wierzą, że przez powiewające flagi modlitewne wiatr rozprzestrzenia mantry i w ten sposób oczyszcza przestrzeń, wprowadzając pokój, współczucie, siłę, mądrość i powodzenie.

Kamienie mani

Przy głównej drodze we wsi Khumjung mijam liczne kamienne płyty mani. Stoją w rzędzie jedna obok drugiej, ale też uformowane są z nich wysokie stosy.

Kamienie mani to skały lub kamienne płyty, na których wypisano mantrę Om Mani Padme Hum. Sylaby modlitwy są naniesione na kamień techniką wypukłego reliefu, czyli wykuto otoczenie wokół liter, pozostawiając je na pierwotnym poziomie. Często takie kamienie są pomalowane białą farbą dla poprawy widoczności mantry.

Kamienie mani mogą stać samotnie lub też być zgrupowane w formę muru lub kopca. Należy je obchodzić zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czyli od lewej strony. Takie zachowanie pełni funkcję modlitwy i wyraża posłuszeństwo wobec nauk Buddy.

 Mantra ཨོཾ་མ་ཎི་པདྨེ་ཧཱུྃ

Om Mani Padme Hum buddyjska sześciosylabowa mantra współczucia. Nawet dla turysty jest ona wszechobecna. Dostrzec ją można na kamieniach, skałach, flagach i młynkach modlitewnych. Często słyszę ją mijając samotnych tragarzy. Nawet podczas podawania mi zamówionego dal bhat stary Nepalczyk szeptał tę mantrę. Jedno z jej tłumaczeń brzmi: Bądź pozdrowiony, skarbie w kwiecie lotosu. Wypowiadanie mantry powoduje uspokojenie umysłu i wspomaga koncentrację. Według nauk buddyjskich mantra ta przekształca negatywne uczucia przeszkadzające w drodze do oświecenia.

Przemierzając wieś Khumjung mijam piekarnię słynącą z przepysznych wypieków, nie sprawdzam ich jednak osobiście. Przechodzę też obok niepozornie wyglądającego klasztoru w Khumjung. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć nietypowy eksponat – skalp yeti, to właśnie tutaj powinien wejść. Mnie bardziej przyciąga atrakcyjnie zlokalizowany na wzgórzu i z daleka widoczny klasztor Khunde Chamkang.

Khunde

We wsi Khunde wspinam się po schodach ku kamiennym zabudowaniom klasztornym, nad którymi łopocą setki kolorowych flag modlitewnych lung ta. Główny budynek jako jedyny pomalowany jest na ciemnoczerwony kolor. Po wejściu na dziedziniec zauważam licznie krzątających się pracowników budowlanych. Zapewne to nadal prace remontowe klasztoru po trzęsieniu ziemi z 2015 roku. Na szczęście pozwolono mi wejść do gompy.

Gompa

Gompa to tybetańskie określenie buddyjskiej świątyni znajdującej się wewnątrz klasztoru. W gompie odprawiane są ceremonie religijne, tutaj też mnisi odbywają codzienne praktyki medytacyjne.

Wnętrze gompy zachwyca mnie swoim klimatem. Imponujący posąg Buddy, bębny, trąby, niezwykłe, kolorowe tkaniny rozwieszone od sufitu do podłogi, wielkie regały z setkami porozmieszczanych na nich pudełek, to wszystko robi na mnie duże wrażenie. Wnętrza nie wolno fotografować, więc zamiast zdjęć wyposażenia gompy pokażę malowidła, jakie oglądam w sąsiednim pomieszczeniu.

Po wizycie w klasztorze robię jeszcze krótki spacer po pobliskim ogrodzie. Na małym obszarze skupiono tutaj różne rodzaje mani i czortenów, a nawet postawiono kani i posąg Buddy. Zwróciło moją uwagę wykorzystanie rogów jaka na zwieńczenie stosu kamiennych płyt mani.

Sir Edmund Hillary

Khumjung oraz Khunde są nieodłącznie związane z postacią sir Edmunda Hillary’ego, tutaj rozpoczął on swą wieloletnią aktywność filantropijną. 29 maja 1953 wspiął się, jako pierwszy człowiek w historii, wraz z Szerpą Tenzingiem Norgayem na szczyt Mount Everestu. Kilka lat później założył fundusz Himalayan Trust i 1961 roku właśnie w Khumjung otworzył pierwszą szkołę w rejonie Khumbu. Na tym nie poprzestał, kierując funduszem Himalayan Trust dalej wspierał edukację Szerpów i w ciągu trzydziestu lat otworzył 26 szkół. Z innych aktywności pomocowych warto wspomnieć, że z inicjatywy sir Edmunda Hillary’ego w 1964 roku fundusz zbudował lotnisko w Lukli, a w 1966 roku szpital we wsi Khunde. Mijając zabudowania szpitalne widzę, że trzęsienie ziemi także tutaj dokonało zniszczeń. Szpital podobnie jak i szkoła do dziś służą mieszkańcom doliny Khumbu i umacniają pamięć o pierwszym zdobywcy Mount Everest.

Dopiero minęła dwunasta, a już pogoda robi się nieprzyjemna. Chmury na niebie przepuszczają jeszcze mniej światła, a zimny wiatr staje się coraz bardziej przeszywający. Z pewną ulgą stwierdzam, że moja wycieczka po wzgórzach nad Namche Bazar zbliża się do końca. Już widzę bramę na końcu wsi Khunde. Mijam ostatnią ścianę z kamiennych płyt mani i kręcę młynkami modlitewnymi pod zadaszeniem bramy.

Powrót do Namche Bazar

Kręta ścieżka prowadzi mnie w dół, mijam malutki pas startowy, potem muszę jeszcze ustąpić miejsca na drodze jaczej karawanie. Gdy dochodzę do Namche Bazar zaczyna padać.

Namche Bazar

Obserwując panoramę Namche Bazar z góry zauważam, że większość budynków przykryta jest dachem w kolorze zielonym lub niebieskim. Tylko gompa klasztoru ma dach żółty. Natomiast klasztorne ściany, podobnie jak w Khunde, mają barwę czerwoną. Zabudowania klasztoru są pierwszymi budynkami miasta od strony Khunde. Zaciekawiony wchodzę do środka. Wnętrze gompy nie robi już tak wielkiego wrażenia jak w Khunde, ale nadal nie wolno robić zdjęć. Uwieczniam za to ogromny i bogato zdobiony młynek modlitewny stojący w budynku obok.

Do lodgy docieram już zupełnie mokry. Mam nadzieję, że ten spacer pod Hotel Everest View korzystnie wpłynie na moją aklimatyzację i pozwoli bezpiecznie wchodzić na większe wysokości. Jutro opuszczam Namche Bazar i ruszam do Tengboche.

Aklimatyzacyjna wycieczka w liczbach wygląda mniej więcej tak:

Długość trasy 9,2 km
Wysokość punktu startu 3440 m n.p.m.
Wysokość punktu końcowego 3440 m n.p.m.
Różnica wysokości punktu startu i końcowego 0 m
Wysokość maksymalna 3880 m n.p.m.
Wysokość minimalna 3440 m n.p.m.
Całkowite wzniesienie terenu 850 m
Całkowity spadek terenu 850 m
Subiektywna trudność szlaku w skali 1-10 4
Subiektywna atrakcyjność szlaku w skali 1-10 4

Podobne wpisy:

To już koniec wpisu! Podobał Ci się? Polub nas! Poleć znajomym! Skomentuj!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*
Website