Czy trudno jest zdobyć alpejski czterotysięcznik? Górę, do której droga prowadzi przez labirynt szczelin lodowca? Wierzchołek, który choć jest pokryty śniegiem, wymaga uważnej wspinaczki po skalnej grani? Żeby się przekonać muszę spróbować. Decyduję się na wyprawę do Szwajcarii, w Alpy Berneńskie. Czeka tam Finsteraarhorn – najwyższy szczyt tego pasma i zarazem trzeci najbardziej wybitny szczyt Alp. Jego wysokość to 4274 m n.p.m. Leży na terenie rezerwatu Szwajcarskie Alpy Jungfrau-Aletsch, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Jadę w towarzystwie dwóch Łukaszów. Wyruszamy w październiku, czyli już po zamknięciu sezonu turystycznego, po świeżych, obfitych opadach śniegu. Na wyprawę rezerwujemy sobie sześć dni, na tyle czasu pakujemy więc do plecaków prowiant. Zamierzamy nocować w zimowych schronach Oberaarjochhütte i Finsteraarhornhütte.

Start: Grimselpass

Przejazd autem z Polski zajmuje nam około czternastu godzin. Docieramy na przełęcz Grimselpass (2164 m n.p.m.) i tu czeka na nas pierwsza niespodzianka. Nie da się przejechać do tamy pod zalewem Oberaarsee, skąd chcieliśmy zacząć trekking. Zamknięty szlaban ze znakiem zakazu wjazdu nie pozostawia nam złudzeń. Ten asfaltowy odcinek 6 km musimy pokonać pieszo. W miesiącach lipiec-wrzesień można kupić w automacie bilet do wjazdu na Panoramastraße Oberaar i w ruchu wahadłowym dojechać wąską i krętą szosą do Berghaus Oberaar.

Pierwszy etap naszej wyprawy to przejście lodowca Oberaargletcher i dojście do schroniska Oberaarjochhütte. Na mapie ten odcinek wygląda z grubsza tak:

Poranne mgły, śnieg i zimny wiatr nie zachęcają nas do szybkiego wymarszu. Prognoza pogody obiecywała nam w pełni słoneczne dni, z żalem godzimy się z innym stanem rzeczy.

Startujemy dopiero około godziny jedenastej. Z ciekawości ważymy swoje plecaki. Każdy z nas na plecy weźmie po 20 kg, a dodatkowo rotacyjnie 3 kg liny. Wygodną, choć zaśnieżoną drogą ponad godzinę idziemy do tamy, podziwiając po drodze niesamowicie położony nad Grimselsee hotel Grimsel Hospiz.

Widok z ostatnich zakrętów szosy w kierunku przełęczy Oberaarjoch.

Przechodzimy tamę nad zalewem Oberaarsee (2303 m n.p.m.), po czym idziemy wzdłuż prawego brzegu zbiornika. Szlak wiedzie nas na zmianę w górę i w dół. W okolicy nie widzimy żadnych innych turystów. W oddali wznosi się lodowiec Oberaargletscher. Wydaje się łagodny, szczelin na razie nie widać zbyt wielu.

Wiążemy się liną: Oberaargletscher

Po około godzinie dochodzimy do krańca zalewu i przekraczamy wpływającą do niego rzekę. W tym miejscu kończy się oficjalny, znakowany szlak. Idziemy dalej po skałach wypatrując kamiennych kopczyków. Kiedy wchodzimy na morenę boczną podejście robi się nieprzyjemne. Kamienie usypują się spod stóp, tracimy z oczu jakikolwiek zarys szlaku. Wiążemy się więc liną, wchodzimy na białą powierzchnię lodowca i kierujemy się wprost na widoczną w oddali przełęcz Oberaarjoch.

Nasze tempo nie jest najlepsze, chyba zbyt często przystajemy. Wiemy, że nasz cel na ten dzień leży na wysokości 3256 m n.p.m. Z planowanych 1100 m wznieśliśmy się na razie jakieś 400 m. Przełęcz Oberaarjoch wydaje nam się niezbyt odległa, ale to złudzenie. Ogromne wymiary lodowca i bardzo mała ilość charakterystycznych punktów na nim powodują, że traci się wyczucie dystansu do celu. Zaczynają nam przeszkadzać szczeliny, które staramy się omijać. Klucząc między nimi tracimy czas i siły. Robi się szaro, a do przełęczy ciągle daleko. W końcu otacza nas mgła i zapada ciemność.

Denerwuję się, nie chcę spać na lodowcu, nalegam by iść dalej. Niestety, po ciemku niemal nie przybliżamy się do celu. Do tego z każdej strony straszą nas głębokie szczeliny. Poddajemy się, musimy jakoś przetrwać noc bez namiotu, na wysokości niemal 3000 m n.p.m. Dla każdego z nas to pierwszy awaryjny nocleg w takich warunkach. Układamy się na brzegu płytkiej szczeliny. Ubieramy się ciepło i folią NRC okrywamy śpiwory. Nie mam pewności jaki jest mróz tej nocy. Na początku nie jest nawet zimno. Niestety z czasem marznę coraz bardziej. Kiedy nadchodzi ranek orientujemy się, że wspinaliśmy się za bardzo na lewo, prawie doszliśmy do grani. Tutaj spaliśmy:

Przełęcz Oberaarjoch

Wydaje się, że nasza przełęcz jest całkiem blisko, niemal na naszej wysokości. Ale to znowu złudzenie. Dojście na Oberaarjoch (3256 m n.p.m.) zajmuje nam trzy godziny i bardzo wyczerpuje. Po drodze mijamy spore szczeliny. W ostatnich tygodniach świeżego śniegu spadło już dość dużo. Ma to dwie konsekwencje. Z jednej strony te węższe szczeliny zostały pozornie zasklepione i pozostają prawie niewidoczne. Z drugiej strony jeśli już w nie wpadamy, to zaledwie jedną nogą i samodzielnie wydobywamy się z gęstego śniegu.

Optymistyczna prognoza pogody w końcu się sprawdza. W pełnym słońcu wchodzimy na przełęcz. Miejscem, gdzie odpoczniemy jest schronisko Oberaarjochhütte. Żeby do niego dotrzeć musimy jeszcze wspiąć się stromym fragmentem grani ubezpieczonym łańcuchami i wejść po kilkumetrowej drabinie. Dopiero stojąc przy schronisku widzimy wschodnią ścianę Finsteraarhorn. Na lewo od niego przyciąga nasz wzrok Finsteraarrothorn (3530 m n.p.m.) o charakterystycznym kształcie piramidy.

W pełnym słońcu próbujemy odnaleźć naszą „sypialnię” i z góry obserwujemy ślad naszego nocnego błądzenia między szczelinami.

W schronisku nareszcie możemy wygodnie odpocząć i zjeść ciepły posiłek, równocześnie susząc mokre ubrania i śpiwory. Schronisko Oberaarjochhütte o tej porze roku pełni rolę samoobsługowego zimowego schronu. Naturalnie, jesteśmy w nim zupełnie sami. Wyposażone jest w wielką butlę z gazem, prąd generowany przez panele słoneczne i piecyk z zapasem drewna. Za te luksusy należy zapłacić wrzucając stosowną kwotę do metalowej puszki zawieszonej na ścianie. Brakuje nam tylko jednego – zasięgu sieci komórkowej. Nie wspomniałem jeszcze o najciekawszym – skąd bierzemy wodę… Mimo, że byliśmy gotowi na topienie śniegu, to jednak znaleźliśmy prostsze rozwiązanie. Otóż rynna odprowadzająca wodę była częściowo zdemontowana. W słoneczny dzień śnieg ponad nami powoli topi się i skromnym strumyczkiem kapie z rynny. Prawie jak źródełko… 

Po męczącym pierwszym dniu próbujemy się zregenerować. Trochę opalania się, nieco snu i znowu nabieramy ochoty na wyjście w góry. Wchodzimy na szlak wiodący na Oberaarhorn (3630 m n.p.m.). Początkowy fragment to wspinaczka po skałach i niestabilnych kamiennych usypiskach. W dalszej części idzie się po mniej stromym, za to bardziej ośnieżonym zboczu. Na szczyt dociera tylko Łukasz, ja rezygnuję z dalszej wspinaczki, gdy kolejny raz kamienie niespodziewanie uciekają mi spod nóg. Widoki ze zbocza Oberaarhorn są dla mnie zupełnie satysfakcjonujące. Aż nazbyt wyraźnie widzę liczne szczeliny lodowca Studergletscher na naszej jutrzejszej trasie. Za to sam wierzchołek Finsteraarhorn prezentuje się nadzwyczaj imponująco. Wysokość skalnej ściany, którą obserwujemy z tej strony sięga 1000 m.

Finsteraarhorn

Droga Mleczna nad Matterhornem

Zanim położę się spać wychodzę ze schroniska podziwiać niebo. W miejscu tak oddalonym od świateł cywilizacji gwiazdy powinny być doskonale widoczne. Niewielka ilość chmur tej nocy pozwala zachwycać się Drogą Mleczną widoczną ponad Matterhornem.

Na kolejny dzień planujemy dotarcie do schroniska Finsteraarhornhütte drogą przez przełęcz Gemschlicke (3335 m n.p.m.) Z tego schronu będziemy atakować Finsteraarhorn.


Podobne wpisy:

To już koniec wpisu! Podobał Ci się? Polub nas! Poleć znajomym! Skomentuj!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*
Website